Myślałam, że to będzie niewielki rodzinny piknik. Bo jesień,
bo zimno. Bałam się jaki będzie odzew, bo proszących i potrzebujących jest
wielu. A co się wydarzyło? Po raz kolejny przekonałam się, że ludzi dobrej woli
jest bardzo wielu. Że inni są w stanie poświęcić swój czas, siły i serce dla
kogoś drugiego. Dużo radości dało mi patrzenie na znajome twarze osób stojących
za stoiskami z ciastem, czy zupą, na dzieci tańczące na scenie, czy też na osoby
licytujące jakieś czasem absurdalnie wysokie sumy za gadżety, które dostarczano
do ostatniej chwili, nawet w dniu festynu.
Zarówno rezultat finansowy, atmosfera jak i bezpośrednie
słowa wsparcia od wielu ludzi było dla mnie
prawdziwym zaskoczeniem i ogromnie podniosło nas na duchu. Piszę nas, bo Łukasz też wydawał się podbudowany, gdy mu o tym opowiadałam.
Komu zawdzięczam sukces tego wydarzenia. Wielu ludziom. Wszystko zaczęło się od inicjatywy Krzysztofa
Nipochorskiego, który zaprosił kilka osób do gminy z pomysłem by zorganizować
rajd rowerowy dla Łukasza. Po dyskusji w
niewielkim gronie powstał pomysł organizacji festynu. Dzięki zaangażowaniu Państwa Andrzeja i Hani Goliszewskich plan
nabierał rozmachu i realności. Łatali wszelkie niedociągnięcia, które nieuchronnie
się pojawiały w tak krótkim czasie organizacji jaki mieliśmy (trzy tygodnie),
angażując mnóstwo własnego czasu, a przede wszystkim udostępniając miejsce wydarzenia.
Koordynacją spotkań zajął się zastępca
wójta pan Robert Chychłowski, wykonując nieskończoną ilość różnych zadań i
telefonów. W organizację festynu zaangażowały się panie Teresa Kołtun, pani Grażyna Gontarz
oraz radni - szczególnie pani Agnieszka
Nagadowska, Ewa Michalczyk, Edyta Rosłoń –Szerzyńska, czy przewodniczący Rady – pan Jacek Piesiewicz. A później akcja zataczała coraz szersze kręgi
– pan Bartek Pluta bezpłatnie rozwiesił plakaty, rozpoczęłam też akcję
informacyjną w Internecie, a facebook po raz kolejny okazał się niezawodny.
Informacje o festynie udostępniało mnóstwo ludzi (ponad 2900 udostępnień), a ze
mną lub z moim bratem kontaktowały się tą drogą kolejne osoby gotowe wesprzeć
wydarzenie. Dowiadywałam się, że
angażują się też poszczególne sołectwa i gminne organizacje, Koło Gospodyń
Wiejskich z Wilgi. Wszystkie placówki edukacyjne przygotowały występy
artystyczne.
Włączyła się fundacja Tętniące życiem, dostarczając oklejone
i przygotowane już puszki, które służyły do zbierania pieniędzy. Dowiedziałam
się, że fanty zbierają członkowie wspólnoty Focolare, a w Trzciance podczas
niedzielnej mszy zebraną tacę przeznaczono także na rehabilitację Łukasza. Kolejne fanty od NieKANApowych – grupy z
facebooka oraz wiele wiele od prywatnych osób, które mniej lub bardziej
anonimowo przynosiły przeróżne rzeczy.
Już w trakcie festynu dowiedziałam się, że sołectwa, które
nie wzięły udziału w przygotowywaniu produktów żywnościowych itp., zbierały
środki finansowe na rehabilitację mojego męża.
O Łukaszu nie zapomnieli samorządowcy, wójtowie i
burmistrzowie – zarówno poprzez udział w festynie, jak i poprzez wpłaty na
konto. Mimo rodzinnej uroczystości na festynie zjawił się pan poseł Grzegorz
Woźniak.
Lista sponsorów, firm i osób prywatnych jest bardzo długa – już przygotowałam
kilkadziesiąt indywidualnych podziękowań i ciągle nie mogę do końca się wygrzebać
z tego zadania (pisane w grudniu). Dostawałam jednak sprzeczne informacje
dotyczące zamieszczania konkretnych nazwisk czy nazw firm w Internecie. Wiem,
że nie wszyscy sobie tego życzą, a że nie mogą spytać każdego osobiście, więc
chyba pozostanę przy tej opcji, by rozdawać przygotowane indywidualnie dyplomy. Co rusz zresztą dostaje informacje, że
jeszcze ktoś powinien zostać
uwzględniony, więc zapewne nawet jeśli bardzo bym się starała nie uda mi się
podziękować osobiście wszystkim. Poniżej zamieszczam link do podziękowania na
facebooku, które kieruję do wszystkich, którzy pomogli w organizacji festynu,
do tych którzy brali udział i do tych którzy nam dobrze życzą.
https://web.facebook.com/lukaszszychowski/photos/a.1801614346760963.1073741828.1801604276761970/1813006182288446/?type=3&theater
Przyznam się, że czuję pewien rodzaj zmieszania - bo wiem, że nie będę na razie w stanie
odwdzięczyć się za to wszystko. Liczę, że kiedyś w tej sztafecie pomocy znowu będę po stronie dających, bo na
pewno wolę tę rolę. Był taki czas w moim życiu, długi czas, kiedy sama byłam
wolontariuszką, najpierw przez rok w szpitalu dziecięcym w Lublinie na oddziale
onkologii i hematologii, a potem w Lubelskim Hospicjum dla dzieci. Najpierw
uczestniczyłam właśnie w takich akcjach – organizacji koncertów, zbieraniu
środków na powstające w tamtym czasie hospicjum, a potem poznałam Piotrka i
Włodzia - chłopców z zanikiem mięśni, dla których byłam ich „małą”. Odwiedzałam
ich przez kilka lat, do samego końca, doświadczając czegoś niesamowicie dla
mnie ważnego także teraz – że pośród trudu jest wiele chwil radości, że
najgorsze można przeżyć. Świadectwo ich mamy do dziś mnie umacnia. Wiem, że „wzięłam” coś dla siebie z tamtego pomagania,
nie tylko satysfakcję, że byłam choć trochę potrzebna, ale też nieco dystansu do
tego co mniej ważne i powierzchowne. I tej satysfakcji oraz „czegoś więcej”
gorąco życzę wszystkim, którzy organizowali festyn, którzy tworzyli to piękne
wydarzenie. Satysfakcji, że mogli zrobić coś dobrego, że dzięki temu mój mąż
będzie miał większą szansę na odzyskiwanie sprawności, a przez to cała rodzina,
moje maluchy będą miały szansę na trochę normalniejsze życie. Bo to ogromna
różnica czy tata jest leżący, czy można go zabrać na spacer – choćby na wózku,
choć wszystko wskazuje na to, że pójdzie z nami kieyś na własnych nogach. A tą
różnicę może wprowadzić bardziej lub mniej intensywna rehabilitacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz